Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/281

Ta strona została przepisana.

ła Flora. — Tego by ci w klubie nigdy nie darowano.
— Zapomniałem, — tłumaczył się chłopak. — Zresztą nie myślałem, że to komukolwiek wyrządzi krzywdę. Nie przypuszczałem, że pani Carr nogę zwichnie. Ojciec mnie zbije i wszystko będzie w porządku.
— Czy to będzie bardzo bolało? — zapytała Una, ściskając mocno dłoń brata.
— Myślę, że niebardzo, — odparł Karol. — W każdym razie nie mam zamiaru płakać, choćby nawet najbardziej bolało. Sprawiłbym tem ból ojcu, a on i tak jest bardzo smutny. Wołałbym sam się wybić, żeby jemu oszczędzić tego.
Po kolacji, której Karol prawie wcale nie jadł, pan Meredith przywołał go do gabinetu. Na stole leżała gruba rózga, którą Karol natychmiast zauważył.
— Podnieś w górę rękę, — rozkazał ojciec.
Karol odrzucił wtył głowę i podniósł rękę z powagą. Był jednak jeszcze tak młody, że nie mógł ukryć wyrazu przestrachu, który czaił się teraz w jego oczach. Pan Meredith spojrzał w te oczy i przypomniały mu one nagle oczy zmarłej Cecylji. Taki sam posiadały wyraz, gdy Cecylja się czegoś lękała.
John Meredith odrzucił na bok rózgę.
— Idź, — wyszeptał cicho. — Nie mogę cię zbić.
Karol wybiegł na cmentarz z przekonaniem, że spojrzenie ojca było czemś o wiele gorszem, niż samo bicie.