Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Tak prędko po wszystkiem? — zapytała Flora. Obydwie z Uną siedziały w przykrem oczekiwaniu na płycie nagrobnej Pollocka.
— On — on mnie wcale nie zbił, — rzekł Karol z głuchym szlochem. — A wołałbym, żeby to zrobił, niż miał tak dziwnie na mnie patrzeć.
Una odbiegła na chwilę. Czuła, że może być teraz potrzebna ojcu. Bezszelestnie otworzyła drzwi gabinetu i wsunęła się do wnętrza. W pokoju panował przyćmiony półmrok. Ojciec siedział przy biurku, zwrócony do niej plecami, z twarzą ukrytą w dłoniach. Mówił do siebie drżącym głosem, wypowiadał cicho oddzielne słowa, lecz Una je słyszała i pojęła intuicją małej kobietki. Tak samo cicho, jak weszła cofnęła się po chwili i bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ XXXIV.
Nowe przedsięwzięcie Uny.

Una weszła na górę. Karol i Flora pobiegli do Doliny Tęczy, gdzie spotkać się mieli z Blythe’ami. Una pójść tam nie chciała. Wołała zostać w domu, pragnęła znaleźć się samotnie w swym pokoiku i nareszcie swobodnie wypłakać. Nie chciała, aby ktokolwiek zajął miejsce jej zmarłej matki, nie chciała macochy, któraby mogła zbuntować przeciwko niej ojca. Ale ojciec był tak nieszczęśliwy, że Una postanowiła uczynić wszystko, aby tylko czuł się nieco lepiej. Mogła zrobić tylko jedno, a uświadomiła sobie to już w owej chwili, kiedy wychodziła z jego gabinetu.
Wypłakawszy się pocichutku, otarła łzy i zeszła nadół do gościnnego pokoju. Pokój tonął w