mroku, bo zasłony tamowały dostęp światła i okna już od dłuższego czasu nie były otwierane. Ciotka Marta nie odczuwała potrzeby świeżego powietrza. Gościnny pokój wietrzyło się tylko wtedy, gdy jakiś obcy ksiądz przyjeżdżał w odwiedziny na plebanję.
W pokoju tym znajdowała się duża szafa, a w szafie tej wisiała popielata jedwabna suknia. Una zbliżyła się do szafy, otworzyła ją, przyklękła i przywarła zapłakaną twarzą, do fałd miękkiej jedwabnej materji. Była to ślubna suknia jej matki. Jeszcze do dzisiaj przesiąknięta była wonią dawnych perfum i tchnęło z tych fałd serdecznem macierzyńskiem uczuciem. Una miała wrażenie, że klęczy u nóg matki i głowę kładzie jej na kolana. Zawsze zaglądała do tej szafy, ilekroć miała jakieś wielkie zmartwienie.
— Mamo, — szeptała, tuląc się do szarej jedwabnej sukni, — ja cię nigdy nie zapomnę, mamo i zawsze będę cię kochać najbardziej. Ale muszę to uczynić, bo tatuś jest bardzo nieszczęśliwy. Wiem, że tyś chciała widzieć go szczęśliwym. Będę dla niej dobra, mamo, postaram się ją pokochać, nawet gdyby była taka, jak mówi Mary Vance.
Ostatnim wysiłkiem Una podniosła się z klęczek i cichutko przeszła do swego pokoju. Spała spokojnie tej nocy, choć twarzyczka jej mokra była od łez.
Nazajutrz po południu włożyła swą najlepszą sukienkę i najlepszy kapelusz. I kapelusz i sukienka były wystarczająco nędzne. Wszystkie
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/283
Ta strona została przepisana.