zowe włosy. Figurkę także miała zgrabniutką ku wielkiemu zadowoleniu matki.
Diana Blythe, zwana Di, była bardzo podobna do matki ze swemi szarozielonemi oczami i złocistemi włosami. Prawdopodobnie dlatego, też była ulubienicą ojca. Specjalnem uczuciem również otaczał ją Władzio, bo Di była jedyną osobą, której czytał napisane przez siebie wiersze i której zwierzał się ze swych marzeń. Di potrafiła utrzymać tajemnicę i nawet siostrzyczce swej Nan nigdy ani słówka nie pisnęła.
— Prędko będzie ta ryba gotowa, Jim? — zapytała Nan, pociągając małym swym noskiem. — Tak ładnie pachnie, że staję się coraz bardziej głodna.
— Już prawie gotowa, — odparł Jim z powagą. — Naszykuj tymczasem chleb i talerze. Władziu, zbudź się!
— Jak ślicznie dzisiaj gwiazdy świecą, — wyszeptał sennie Władzio. Nie znaczyło to, że nie miał apetytu na smażoną rybę, ale był już taki, że strawę duchową przekładał ponad zwykły pokarm. — Jasny anioł przechodził dzisiaj przez świat, zagadując czule do kwiatów. Widziałem błękitne jego skrzydła nad pagórkiem na skraju lasu.
— Aniołowie zazwyczaj mają skrzydła białe, o ile mi wiadomo, — orzekła Nan.
— Ale anioł kwiatów ma inne. Są one jasnobłękitne i na tle czystego nieba wcale ich nie widać. Och, jakżebym chciał mieć skrzydła. Musi być strasznie przyjemnie móc fruwać po świecie.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/30
Ta strona została przepisana.