Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/32

Ta strona została przepisana.

należało, usmażyłem pstrągi, — zaprotestował Jim, który zazwyczaj niechętnie się modlił. — Niech Władzio mnie zastąpi. On lubi tego rodzaju zajęcie. Tylko prędko, Władziu, umieram z głodu.
Lecz Władzio również nie miał wielkiej ochoty, a tym razem szczęście mu sprzyjało, bo oto nagle Di przerwała ciszę oczekiwania.
— Któż tam idzie od strony plebanji? — zapytała i wzrok wszystkich dzieci pobiegł we wskazanym kierunku.

ROZDZIAŁ IV.
Dzieci z plebanji.

Podobno ciotka Marta była bardzo marną gospodynią, a wielebny John Knox Meredith uważany był za człowieka roztargnionego i patrzącego na wszystko z pobłażliwym uśmiechem. Jednakże przyznać należy, że w tym całym rozgardjaszu, panującym na plebanji było coś niezwykle miłego, coś niepozbawionego ciepła i sentymentu. Nawet najbardziej krytyczne mieszkanki Glen odczuwały ten sentyment i wydawały przez to sąd mniej srogi. Może to ciepło uzależnione było od prostych okoliczności, może atmosferę tę stwarzało samo wnętrze obszernych pokojów plebanji, okolonej gęstemi drzewkami akacji, może przyczyniał się do tego ów piękny widok na malowniczą przystań, roztaczający się z frontowych okien budynku. Dziwne jednak, że owa atmosfera ciepła rozgościła się