Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/38

Ta strona została przepisana.

w tę urnę na samym szczycie jego pomnika, — zauważył Jerry.
— Pani Davis by się zemściła, — zaśmiała się Flora. — Ona zawsze węszy w kościele, jak czający się kot na myszy. W zeszłą niedzielę zrobiłam śmieszną minę do jej siostrzeńca, a on odpowiedział mi taką samą miną. Żebyście wtedy widzieli jej wzrok. Poprostu chciała mnie zadusić oczami. Pani marszałkowa Elliott twierdzi, że nie powinniśmy obrażać pani Davis, bo to niegrzecznie.
— Słyszałem, że Jim Blythe pokazał jej język pewnego razu, a ona od tego czasu nigdy już nie wzywa do siebie doktora. Nawet nie wezwała go przed śmiercią swego męża, — szepnął Jerry w zamyśleniu. — Jestem ciekaw, jacy właściwie są ci Blythe‘owie.
— Lubię na nich patrzeć, — rzekła Flora — szczególnie lubię spojrzenie Jima.
Było to tego samego wieczoru, kiedy dzieci Blythe‘ów przyrządzały sobie ową wspaniałą ucztę.
— Powiadają w szkole, że Władek, to baba, — zaopinjował Jerry.
— Ja tam nie wierzę, — rzekła Una, która uważała Władzia za bardzo ładnego chłopca.
— Ale pisze poezje. W zeszłym roku dostał nagrodę za wypracowanie. Mówił mi o tem Bertie Szekspir Drew. Matka Bertie‘go myślała, że on tę nagrodę dostanie chociażby ze względu na swe cudowne imię, lecz Bertie przyznał, że chociaż ma takie imię, to jednak nie posiada absolutnie talentu pisarskiego.
— Myślę, że zapoznamy się z nimi, jak zacz-