Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/52

Ta strona została przepisana.

znieść litości. Pragnęła, aby jej zazdroszczono. Po chwili spojrzała wesoło dokoła. Jej dziwne oczy błyszczały niesamowicie. — Pokażę tym smarkaczom co potrafię i czem jestem właściwie. —
— Strasznie dużo chorowałam, — rzekła z dumę. — Nie każde dziecko przeszło tyle chorób, co ja. Miałam szkarlatynę, odrę, ospę, spuchnięte gruczoły, koklusz i dyfteryt.
— A byłaś kiedy śmiertelnie chora? — spytała Una.
— Nie wiem, — rzekła Mary ze zwątpieniem.
— Na pewno nie była, — zaśmiał się Jerzy. — Bo gdyby była śmiertelnie chora, toby umarła.
— O, naprawdę nigdy nie umarłam, — rzekła Mary, — ale raz byłam bliska śmierci. Myśleli, że już nie żyję i mieli kłaść mnie do trumny, a ja nagle wstałam.
— Co to znaczy „prawie umarła“? — zapytał Jurek z zaciekawieniem.
— To tak, jakby nic. Po kilku dniach nic nie mogłam sobie przypomnieć. To było wtedy, jak miałam dyfteryt. Pani Wiley nie wzięła doktora, bo mówiła, że nie może sobie pozwolić na takie wydatki dla obcej dziewczyny. Stara ciotka Krystyna McAllister leczyła mnie kompresami. I wylizałam się. Ale czasami myślę, że wołałabym wtedy umrzeć. Byłoby lepiej.
— Pewno, że byłoby lepiej, ale tylko wtedy, gdybyś poszła do nieba, — rzekła Flora z pewnem powątpiewaniem.
— A dokąd jeszcze można pójść? — zapytała Mary z ciekawością.