Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/57

Ta strona została przepisana.

dziesz spała na strychu, prawda, Mary? To zaraz nad naszym pokojem.
— Wszystko mi jedno gdzie będę spać. Boże drogi, przecież nigdy nie miałam stałego noclegu. Spalam na poddaszu nad kuchnię pani Wiley. Latem przeciekał deszcz, a zimę śnieg padał. Za posłanie służył mi snopek słomy, rozciągnięty na podłodze. Nie troszczcie się o mnie.
Strych plebanji był długi, niski i ciemny. Tutaj urzędzono posłanie dla Mary z poduszek przyniesionych z gościnnego pokoju. Białe powłoczki haftowała jeszcze nieboszczka Cecylja Meredith, a od tej pory ciotka Marta nie zdążyła ich jeszcze uprać. Powiedziano sobie wzajemnie dobranoc i na plebanji zaległa cisza. Una zasypiała już, gdy nagłe dosłyszała z góry coś jakby płacz; zerwała się na równe nogi.
— Słuchaj, Flora, Mary płacze, — szepnęła.
Flora nie odpowiedziała, bo spala już oddawna. Una wyskoczyła z łóżka i w długiej nocnej koszuli pobiegła w kierunku schodów, prowadzących na poddasze. Spróchniała podłoga strychu trzeszczała pod dotknięciem jej stóp, a gdy dziewczynka podeszła do miejsca, gdzie stało rozkładane łóżko, zdziwiła się, że panowała dokoła śmiertelna cisza.
— Mary, — szepnęła.
Nie było odpowiedzi.
Una podeszła bliżej i odchyliła kołdrę.
— Mary, wiem, że płakałaś. Słyszałam. Boisz się samotności?