Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Ja także. Widziałam je co noc ze strychu pani Wiley i to była moja jedyna przyjemność. Jak byłam już taka spłakana, to patrząc na nie zapominałam o wszystkiem. Myślałam wtedy o okrętach, żeglujących po morzu i pragnęłam być sama marynarzem, który płynie daleko, zapominając o wszystkiem co zostawia za sobą. Jak w zimie światła nie było, to robiło mi się smutno na duszy. Słuchaj, Una, dlaczego wy wszyscy jesteście dla mnie tacy dobrzy? Przecież ja jestem dla was zupełnie obca.
— Bo tak powinno być. Biblja mówi, że trzeba być dobrym dla każdego.
— Naprawdę? Mam wrażenie, że nie wszyscy się do tego stosują. Nie przypominam sobie, żeby ktoś był kiedyś dla mnie dobry. Una, jaki ładny jest ten cień na ścianie. Zupełnie wygląda, jakby ptaszki ze sobą tańczyły. Wiesz, Una, ja was bardzo lubię i polubiłam wszystkich Blythe‘ów, tylko nie mogę znieść Nan. Ona jest taka dumna.
— O nie, Mary, ona wcale nie jest dumna, — zaprzeczyła Una z zapałem. — Ani trochę.
— Już ty mi nie mów. Każdy, kto nosi głowę tak wysoko, musi być dumny. Ja jej nie lubię.
— A my wszyscy bardzo ją lubimy.
— Myślę, że nawet bardziej ją lubicie niż mnie, — szepnęła Mary z zazdrością. — Prawda?
— Widzisz, Mary, znamy ją już od wielu tygodni, a ciebie dopiero znamy kilka godzin, — próbowała wytłumaczyć Una.
— Więc naprawdę lubicie ją bardziej? — rzek-