Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/63

Ta strona została przepisana.

szybko przyzwyczaili się do jej obecności w kościele. Z namaszczeniem przysłuchiwała się kazaniu, poczem wraz z innymi ochoczo zaintonowała pieśń na chwałę Panu. Okazało się, że Mary posiada metaliczny, całkiem miły głosik.
— Jego krew nadała barwę kwiatom, — śpiewała Mary, akcentując wyraźnie każde słowo.
Pani Jakubowa Migrave, której ławka znajdowała się o jeden rząd przed ławką rodziny pastora, odwróciła się nagle i swym ostrym wzrokiem zmierzyła Mary od stóp do głowy. Mary w porywie nagłej złości pokazała pani Migrave język, ku wielkiemu przerażeniu Uny.
— Nie mogłam się powstrzymać, — tłumaczyła po wyjściu z kościoła. — Jakiem prawem tak dziwnie patrzyła na mnie? Też maniery! Jestem zadowolona, że tak uczyniłam. Szkoda tylko, że nie widziała mego języka w całej okazałości. Widziałam w kościele Roberta McAllistera, który mieszka za przystanią. Ciekawa jestem, czy powie coś o mnie pani Wiley.
Pani Wiley jednak nie zjawiła się i w kilka dni potem dzieci zapomniały zupełnie o jej istnieniu. Mary zaaklimatyzowała się zupełnie na plebanji, tylko do szkoły chodzić nie chciała.
— Niema mowy, — upierała się, gdy Flora usiłowała ją namówić. — Już skończyłam moją edukację. Nim jeszcze zaczęłam pracować u pani Wiley, przez cztery zimy chodziłam do szkoły i uważam, że umiem już dosyć. Coprawda w domu nigdy nie odrabiałam lekcji, bo nie miałam na to czasu, to też w szkole otrzymywałam codziennie kary.