Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Jakto, przecież Sara Kirk jest metodystką! — oburzyła się panna Kornelja, gromiąc wzrokiem Zuzannę.
— Gdyby została żoną pana Mereditha, na pewno stałaby się prezbiterjanką — odparła Zuzanna.
Panna Kornelja potrząsnęła głową. Widocznie dla piej każdy metodysta musiał już w duszy na całe życie zostać metodystą.
— Sary Kirk nie można tu brać pod uwagę, — orzekła, jakby ten temat nie podlegał dyskusji.
— Muszę zacerować spodnie „małego Jima“ — przerwała Zuzanna — wolę to zrobić, niż tu siedzieć i plotkować o sąsiadach. Wczoraj wieczorem skandalicznie podarł spodnie w Dolinie Tęczy.
— A gdzie Władzio? — zapytała Ania.
— Lękam się, że z nim coś się złego dzieje, pani doktorowo. Siedzi na poddaszu i pisze coś w zeszycie. Podobno zadań arytmetycznych nie rozwiązał, jak mi mówił nauczyciel. Domyślam się dlaczego. Nie miał czasu, bo musiał pisać te idjotyczne wierszydła, zamiast odrobić lekcje do szkoły. Boję się, pani doktorowo, że chłopak gotów jeszcze zostać poetą.
— On już jest poetą, Zuzanno.
— Pani to przyjmuje dziwnie spokojnie, pani doktorowo. Zresztą tak jest najmądrzej, jeżeli ktoś się może zdobyć na wyrozumiałość. Miałam wuja, który najprzód był poetą, a potem został złoczyńcą. Cała rodzina go się później musiała wstydzić.
— Niezbyt dobre masz pojęcie o poetach, jak widzę, — zaśmiała się Ania.