Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/78

Ta strona została przepisana.

ciństwa. — Gdyby nawet była najgorsza, panno Korpeljo, nie wolno jej odsyłać tam zpowrotem. Ja sama byłam sierotą i znajdowałam się kiedyś w podobnej sytuacji.
— Trzeba się porozumieć z zarządem przytułku w Hopetown, — rzekła panna Kornelja. — W każdym razie ta mała nie może zostać na plebanji. Bóg raczy wiedzieć, czego się dzieci mogą nauczyć od niej. Podobno potrafi nawet kląć, ale pomyśl tylko, że jest na plebanji już od dwóch tygodni, a pan Meredith wcale nie zwraca na to uwagi! Czy taki człowiek może sobie pozwolić na to, żeby mieć rodzinę? Powinien był zostać mnichem, moja Aniu.
W dwa dni potem panna Kornelja znowu ukazała się na Złotym Brzegu.
— Niebywała historja! — zawołała. — Panią Wiley zastano bez życia w łóżku tego samego ranka, kiedy Mary uciekła. Od kilku lat chorowała na wadę serca i doktór ostrzegał, że w każdej chwili może jej grozić katastrofa. Parobka wysłała za jakimś interesem i nikogo nie było w domu. Ktoś z sąsiadów zastał ją dopiero nazajutrz. Zauważyli, że dziecka niema, lecz przypuszczali, że pani Wiley wysiała małą do swej kuzynki, mieszkającej w Charlottetown, jak to czyniła niejednokrotnie. Kuzynka na pogrzeb nie przybyła więc nikł do tej pory nie wiedział co się z Mary stało. Sąsiedzi opowiedzieli memu mężowi, o sposobie w jaki pani Wiley wychowywała Mary. Marszalek powiada, że słuchając, krew mu krzepła w żyłach. Wiesz, jak mój mąż lubi dzieci. Podobno ta ję-