dza katowała małą za każde najmniejsze przewinienie. Kilku sąsiadów zamierzało nawet napisać do zarządu przytułku, lecz ludzie rzadko kiedy przejmują się sprawami innych, więc oczywiście dotychczas nikt nie napisał.
— Bardzo mi przykro, że Wiley‘owa umarła, — wtrąciła Zuzanna. — Bo poszłabym tam do niej za przystań i nalałabym jej trochę oleju do głowy. Kto słyszał głodzić i bić bezradne dziecko, pani doktorowo! Ja sama lubię dzieci skarcić od czasu do czasu, ale nic więcej. I co się stanie z tem biednem maleństwem, pani marszałkowo Elliott?
— Myślę, że trzeba ją będzie odesłać zpowrotem do Hopetown, — odparła panna Kornelja. — Tutaj trudno ją będzie gdziekolwiek umieścić. Jutro zobaczę się z panem Meredithem i powiem mu, jak się zapatruję na tę kwestję.
— Ona mu na pewno to powie, pani doktorowo, — rzekła Zuzanna po wyjściu panny Kornelji. — Ta się niczego nie ulęknie, potrafiłaby nawet kościół obrabować, gdyby do tego nabrała zapału. Wogóle nie pojmuję, jak taka Kornelja Bryant ma śmiałość pójść do pastora. Myślałby kto, że idzie w odwiedziny do pierwszego lepszego sąsiada.
Po wyjściu panny Kornelji, Nan Blythe zeskoczyła z hamaka, w którym dotychczas odrabiała lekcje i niepostrzeżenie wysunęła się do Doliny Tęczy. Wszyscy byli już tam oddawna. Jim i Jurek grali w krążki staremi podkowami, podarowanemi im przez miejscowego kowala. Karolek czaił się Zia mrówki, wygrzewające się spokojnie na słońcu. Władzio, leżąc na trawie czytał głośno Mary, Di,
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/79
Ta strona została przepisana.