mości przyniosła? Pani Wiley nie żyje! Znaleziono ją martwą w łóżku nazajutrz po twojej ucieczce. Wobec tego nigdy już nie będziesz musiała wracać do niej.
— Nie żyje! — wyszeptała Mary w oniemieniu, poczem nagle zadrżała.
— Przypuszczasz, że moja modlitwa ma z tem coś wspólnego? — zapytała Unę płaczliwym głosem. — Jeżeli tak, to już nigdy w życiu nie będę się modlić. Przecież mogła żyć dalej, a ja mogłam i tak do niej nie wrócić.
— Nie, nie, Mary, — uspokajała ją Una, — to nic z tem niema wspólnego. Przecież pani Wiley umarła o wiele wcześniej, niż ty zaczęłaś się modlić.
— To prawda, — przyznała Mary, otrząsając się nieco z przerażenia. — Ale zlękłam się ogromnie. Przykro pomyśleć, że człowiek prosił Boga o czyjąś śmierć. Modląc się, nigdy nie myślałam o tem, żeby ona umarła. Byłam pewna, że taka czarownica żyć będzie wiecznie. Czy pani Elliott mówiła coś o mnie?
— Wspominała, że trzeba cię będzie odesłać zpowrotem do przytułku.
— I ja tak myślę, — rzekła Mary sucho. — A potem znowu oddadzą mnie komuś takiemu mniej więcej, jak pani Wiley. Zniosę to jednak. Jestem twarda.
— Będę się modlić, żebyś tam już nie wracała, — szepnęła Una, gdy obydwie z Mary szły w stronę plebanji.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/84
Ta strona została przepisana.