Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/88

Ta strona została przepisana.

szczerze Unie, że im częściej myśli o powrocie do przytułku, tem więcej przytułku tego nienawidzi. Una była bezradna i dopiero Nan Blythe przyszła jej z pomocą, wpadając na genjalny pomysł.
— Pani Elliott mogłaby wziąć Mary do siebie. Ma przecież takie obszerne mieszkanie, a pan Elliott także w domu potrzebuje czyjejś pomocy. Dla Mary byłoby to nadzwyczajne, tylko musiałaby się grzecznie zachowywać.
— O, Nan, sądzisz, że pani Elliott by ją wzięła?
— Nie zaszkodzi, jeśli ją o to zapytasz, — odparła Nan.
Z początku Una nie wyobrażała sobie czy potrafi misję swą spełnić. Była taka nieśmiała, że zwrócenie się z jakąś prośbą do obcej osoby, przejmowało ją panicznym lękiem. Szczególny lęk wzbudzała w niej wiecznie gderająca i szorstka pani Elliott. Lubiła ją bardzo i zawsze z ochotą składała jej wizyty, lecz zwrócenie się do pani Elliott z prośbą, aby przyjęła do siebie Mary Vance, wydawało się Unie rzeczą nie do wykonania.
Gdy zarząd przytułku w Hopetown zwrócił się listownie do pana Meredith, aby bezzwłocznie odesłał Mary, Mary płakała przez całą noc, a Una nagle nabrała odwagi. Nazajutrz wieczorem wysunęła się niepostrzeżenie z plebanji i skierowała się w stronę przystani. Z Doliny Tęczy dochodziły ją wesołe śmiechy i rozmowy, lecz ona była innemi myślami zajęta. Szła w tak głębokiem zamyśleniu, że nie zwracała nawet uwagi na mijających ją przechodniów, a stara pani Stanley‘owa Flagg, patrząc na Unę, doszła do wniosku, że widocznie bie-