Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Usiadła na małym stołeczku, który panna Kornelja jej przyniosła, usiłując jeść z apetytem smażone migdały. Dławiła się niemi, lecz połykała je z bohaterstwem lękając się, że obrazi pannę Kornelję. Nie mogła mówić. Była blada, a jej wielkie ciemnoblękitne oczy spoglądały na gospodynię tak błagalnie, że panna Kornelja doszła do wniosku, iż Una musi mieć coś na sercu.
— Co ci jest, kochanie? — zapytała. — Masz widocznie jakieś zmartwienie.
Una z trudem połknęła ostatni migdał.
— Pani Elliott, nie wzięłaby pani do siebie Mary Vance? — zapytała zdławionym szeptem.
Panna Kornelja spojrzała na nią zdziwiona.
— Wziąć Mary Vance? Przyjąć ją do siebie?
— Tak, przyjąć ją, — zawołała Una z zapałem, odzyskując nagle odwagę, kiedy już pierwsze lody zostały przełamane. — Och, niech pani to zrobi. Mary nie chce wracać do przytułku, po całych nocach płacze. Boi się, że ją znowu gdzieś odeślą. Ona jest taka zdolna, niema rzeczy, którejby nie potrafiła zrobić. Nie będzie pani miała z nią żadnych przykrości.
— Nigdy nie myślałam o tem, — rzekła bezradnie panna Kornelja.
— A zechcialaby pani o tem pomyśleć? — zapytała Una błagalnie.
— Ależ kochanie, mnie nie potrzebna pomoc. Sama sobie doskonale radzę w gospodarstwie. Nie myślałam nigdy o przyjęciu kogokolwiek, skoro i tak nie mam dużo roboty.