Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Ciemnoblękitne oczy Uny zagasły. Wargi jej drżały. Siedziała znowu pochylona na swym stołeczku, niby uosobienie rozczarowania. Poczęła cichutko płakać.
— Nie płacz, kochanie, nie płacz, — zawołała panna Kornelja z rozpaczą. — Nie powiedziałam przecież, że jej nie chcę wziąć, lecz myśl ta jest dla mnie tak nowa, że mnie poprostu zaskoczyła. Muszę się zastanowić.
— Mary jest taka zdolna, — powtórzyła znowu Una.
— Hm! Słyszałam o tem. Ale słyszałam również, że ona potrafi kląć, czy to prawda?
— Nigdy nie słyszałam, żeby istotnie klęła, — wyszeptała Una nieśmiało, — ale lękam się, że potrafi.
— Wierzę ci! Czy zawsze mówi prawdę?
— Mam wrażenie, że tak, z wyjątkiem tych wypadków, kiedy się boi bicia.
— Mimo to chcesz, żebym ją wzięła?
— Ktoś ją musi przecież wziąć, — szlochała Una. — Ktoś musi się nią zaopiekować, pani Elliott.
— Masz słuszność, może to właśnie jest moim obowiązkiem, — rzekła panna Kornelja z westchnieniem. — Dobrze, pomówię o tem z moim mężem. Tymczasem nikomu jeszcze o tem nie mów. Dlaczego nie jesz migdałów, dziecino?
Una sięgnęła po migdał i zjadła go już z lepszym apetytem.
— Ogromnie lubię migdały, — wyznała szczerze. — Ciotka Marta nigdy nam tego nie daje. Ale panna Zuzanna ze Złotego Brzegu często przysyła