i bawić się z nami w Dolinie Tęczy, — pocieszała ją Una. — Ale będziesz grzeczna, prawda, Mary?
— Och, postaram się, — westchnęła Mary. — Ale to nie takie łatwe dla mnie być dobrą w środku, jak dla was. Wasi rodzice musieli być dobrzy, a wy przejęliście to po nich.
— Przecież twoi rodzice musieli mieć też coś dobrego, — argumentowała Una. — Nie wolno ci myśleć teraz o nich źle.
— Wątpię czy coś dobrego mieli, — szepnęła Mary ponuro. — Przynajmniej o niczem takiem nie słyszałam. Dziadek mój miał pieniądze, ale podobno był straszny łajdak. Lepiej już, jak sama się postaram być dobrą i nie będę zależeć od swojej rodziny.
— Bóg ci pomoże, Mary, jeżeli Go o to poprosisz.
— Wątpię.
— Och, Mary. Modliliśmy się do Niego, aby ci było dobrze i widzisz, znalazła się pani Elliott.
— Nie widzę, żeby On z tem miał coś wspólnego, — odparła Mary. — To wy poddałyście tę myśl pani Elliott.
— Ale Bóg otworzył jej serce. Moje prośby nic by nie pomogły, gdyby nie On.
— Możliwe, że w tem coś jest, — przyznała Mary. — Zresztą ja nie mam nic przeciwko Bogu, Una. Chcę się tylko przekonać. Mam wrażenie, że On jest bardzo podobny do waszego ojca, tak samo zamyślony, tak samo nie zwracający na nikogo uwagi, lecz czasami budzi się i jest wtedy bardzo dobry i wyrozumiały.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/95
Ta strona została przepisana.