— Uf! — zawołała Flora, siadając na łóżku, przejęta dziwnym dreszczem. — Znowu pada. Nienawidzę deszczowych niedziel. Niedziela i tak jest głupia, nawet przy ładnej pogodzie.
— Nie powinnaś tak mówić, — rzekła Una sennie, przecierając oczy.
— Ale tak myślę, — odparła Flora uparcie. — Mary Vance twierdzi, że przeważnie niedziele są tak nudne, że gotowaby się była powiesić.
— Powinniśmy bardziej lubić niedzielę od Mary Vance, — szepnęła Una w zamyśleniu. — Przecież jesteśmy dziećmi pastora.
— Nie wiem, czy by nie lepiej było, gdybyśmy byli dziećmi kowala, — zaprotestowała Flora gniewnie, pośpiesznie szukając pończoch. — Wówczas ludzie nie wymagaliby od nas więcej, jak wymagają od innych dzieci. Spójrz na te dziury w pończochach. Mary zacerowała je jeszcze przed odejściem, ale znowu się podarły. Una, mogłabyś już wstać! Sama nie będę robić śniadania, moja droga. Strasznie chciałabym, żeby ojciec i Jerzy byli już w domu. Jak ojciec jest przy nas, to wcale sobie nie zdajemy sprawy, jak jest nam potrzebny. Zresztą wszystko jakoś dziwnie idzie. Muszę pójść do ciotki Marty i dowiedzieć się, jak się czuje.
— Lepiej jej? — zapytała Una, gdy Flora wróciła po chwili.
— Nie. Jeszcze ciągle męczy ją to „nieszczęście“.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/99
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ X.
Dziewczynki sprzątają plebanję.