— Ja także o to pytam, — mruknęła pani Conover. Wyjęła znowu z ust fajkę i pociągnęła z dużej butelki, która stała przy niej. — Wogóle uważam, że dziecko nie będzie długo żyło. Chore jest. Min nigdy w to nie wierzyła. A co mnie to zresztą wszystko obchodzi.
Rilla odchyliła nieco dalej kołdrę.
— Przecież dziecko jest wcale nieubrane! — zawołała z przerażeniem.
— A kto je miał ubrać, chciałabym wiedzieć? — oburzyła się pani Conover. — Ja nie miałam czasu bo musiałam się zająć Min. Zresztą, jak pani już powiedziałam, nie znam się zupełnie na dzieciach. Stara pani Crawford była tutaj, jak się urodziło, wykąpała je i zawinęła w ten barchan i tak sobie leży. Zimna tu niema, chociaż się nie pali.
Rilla w milczeniu spoglądała na płaczące dziecko. Nigdy dotychczas nie widziała zbliska żadnej tragedji życiowej, nic więc dziwnego, że ta przemówiła do jej serca. Myśl o biednej matce, która odeszła do doliny cieniów, martwiąc się o swe dziecko, bolała ją dotkliwie. Żeby chociaż przyszła tu nieco wcześniej! Ale coby mogła zrobić, w czem mogłaby pomóc? Sama nie wiedziała, lecz coś na pewno musiałaby zrobić. Nie lubiła dzieci, lecz czyż mogła to maleństwo zostawić pod opieką pani Conover, która zaglądała co chwilę do wielkiej butelki i za parę godzin będzie już zupełnie pijana.
— Nie mogę tu zostać, — myślała Rilla. — Pan Crawford kazał mi przyjechać jeszcze przed kolacją, bo dziś wieczorem potrzebny mu jest koń. Och, co mam począć?
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/100
Ta strona została skorygowana.