Uczyniła nagle, rozpaczliwe postanowienie.
— Zabiorę dziecko ze sobą do domu, — rzekła, — Czy mogę?
— Naturalnie, jeżeli pani tylko chce, — odparła pani Conover przyjaźnie. — Ja nie robię żadnych przeszkód. Niech je pani weźmie i wychowa.
— Trudno mi je zabrać, — martwiła się Rilla. — Jadę konno i mogę dziecko upuścić. Czy jest tu jakiś koszyk, do którego mogłabym je położyć?
— Żadnego koszyka nie widziałam. Wogóle nic takiego niema. Min była biedna i tak samo lekkomyślna, jak Jim. Niech pani otworzy tę szafę to znajdzie pani ubranie dla dziecka. Lepiej te łaszki zabrać z sobą.
Rilla wyjęła ubranko, tandetne, skromne szmatki, które biedna matka sama uszyła swemu dziecięciu. Ale to jeszcze nie rozwiązywało problemu przetransportowania dziecka. Rilla poczęła się bezradnie rozglądać dokoła. Ach, żeby tu była mama, albo Zuzanna! Wzrok jej spoczął na wielkiej, niebieskiej wazie, stojącej na komodzie.
— Czy mogę to wziąć i włożyć tutaj dziecko? — zapytała.
— A bo to moje. Tylko niech pani nie stłucze, bo Jim gotów zrobić awanturę, jak wróci. Przywiózł tę starą wazę z Anglji i powiada, że kilkadziesiąt lat jest ona w rodzinie. Obydwoje z Min nigdy jej nie używali, bo nie mieli co w nią nalać, ale Jim strzeże tej skorupy, jak oka w głowie. Ja tam nie mam żadnego przywiązania do garnków, z chwilą, gdy niema co w nie włożyć.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/101
Ta strona została skorygowana.