do serca przed laty, jeszcze w szkole w Avonlea, a ja w to wierzę, chociaż nasłuchałam się opowiadań o tem, jak rzuciła mu w głowę tabliczką na samym początku ich znajomości. Urwis był z naszej mateczki, gdy była jeszcze dziewczynką, a nawet później często płatała figle, gdy Jim już był na świecie. Ale wracajmy do mojej głupoty, to znaczy do mego zielonego aksamitnego kapelusza.
— „Czy sądzisz, Rillo, — zapytała mama spokojnie, za spokojnie nawet, — że słusznie uczyniłaś płacąc tak drogo za kapelusz szczególnie teraz, gdy cały świat cierpi nędzę?
— „Kupiłam ten kapelusz z własnych oszczędności, mateczko, — wyjaśniłam.
— „To nie jest tłumaczenie. Oszczędności swoje mogłaś wydać na jakiś cel rozsądniejszy. Skoro płacisz za jedną rzecz tak dużo, to mimowoli musisz zaoszczędzić na innej i z pewnością ci to nie daje zadowolenia. Jeżeli jednak uważasz, że uczyniłaś słusznie, nie mam już nic więcej do powiedzenia. Pozostawiam to w zupełności twemu własnemu uznaniu.
„Wołałabym, żeby mama nie zostawiła tego memu uznaniu! Ale co było robić? Nie mogłam przecież zwrócić kapelusza, bo byłam w nim na koncercie w mieście, więc rada nierada musiałam go zatrzymać! Było mi jakoś nieswojo i wpadłam nagle w zły humor, w paskudny, zły nieprzyjemny humor.
— „Mateczko, — rzekłam z dumą, — bardzo mi przykro, że ci się mój kapelusz nie podoba...
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/133
Ta strona została skorygowana.