Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

wracam do okopów. Każdy oddzielny żołnierz może przynieść pożytek“.
— Śmiech zniknął z powierzchni świata, — mówiła Flora Meredith, która przyszła na Złoty Brzeg, aby się dowiedzieć o listy. — Pamiętam jak niegdyś stara pani Taylor powiedziała, że świat był światem śmiechu. Teraz już tak nie jest.
— Jest jednym wielkim okrzykiem cierpienia, — odparła Gertruda Oliver.
— Musimy zachować odrobinę śmiechu, dziewczynki, — rzekła pani Blythe. — Szczery śmiech jest czasami równie dobry, jak modlitwy, — dorzuciła z zapartym oddechem.
I ona przekonała się, jaką trudną rzeczą jest śmiech podczas ostatnich trzech tygodni, które przeżyła, ona, Ania Blythe, dla której śmiech był zawsze rzeczą tak łatwą i ożywczą. A jak ją bolało, że i Rilla śmiała się tak rzadko, Rilla, która dawniej nie była do niczego innego zdolna, tylko do śmiechu. Czyż młodość tego dziecka aż do tego stopnia zasnuły ołowiane chmury? Jednakże na jaką silną i rozumną dziewczynę wyrosła! Jak cierpliwie szyła, szydełkowała i opiekowała się Czerwonym Krzyżem! Jak nadzwyczajnie wychowała małego Jasia!
— Nawet rodzona matka nie robiłaby tego zręczniej, pani doktorowo, — chwaliła Zuzanna uroczyście. — Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy przyjechała na Złoty Brzeg i wniosła ostrożnie do kuchni tę wielką niebieską wazę.