do miasta na lekcje śpiewu i że chciała tylko teraz znaleźć jakiś pretekst. — Tutaj u nas te wszystkie pieśni będą zupełnie nowe.
— Ale nie mam akompanjatora, — tłumaczyła się znowu Irena.
— Una Meredith może ci śmiało akompaniować. — rzekła Rilla.
— Ach, nie mogłabym jej prosić o to, — westchnęła Irena. — Nie mówimy ze sobą od zeszłej jesieni. Znienawidziła mnie podczas koncertu w szkole niedzielnej i zupełnie się do mnie nie odzywa.
Boże, Boże, czyż Irena miała samych wrogów? Nienawiść Uny Mereditih do kogokolwiek trudno było sobie wyobrazić. Rilla z trudem powstrzymała się, aby nie parsknąć śmiechem prosto w twarz Irenie.
— Panna Oliver jest doskonałą pianistką i może ci akompaniować bez próby. — zaproponowała Rilla głosem pełnym rozpaczy. — Chętnie się na to zgodzi, możesz zresztą jutro wieczorem wpaść na Złoty Brzeg przed koncertem i wypróbować z nią swoje pieśni.
— Ale nie mam w co się ubrać. Moja nowa suknia wieczorowa została jeszcze w Charlottetown, a przecież nie włożę na taką uroczystość zeszłorocznej sukni. Jest stanowczo za skromna i wyszła już zupełnie z mody.
— Koncert nasz, — odparła Rilla wolno, — urządzany jest na cel biednych dzieci belgijskich, które umierają z głodu. Nie uważasz, Ireno, że mogłabyś wystąpić dla ich dobra w skromniejszej sukience?
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/174
Ta strona została skorygowana.