z powierzchni ziemi. Będę walczył za piękno życia, Rillo ma Rillo, to jest moim obowiązkiem. Może są obowiązki jeszcze wznioślejsze, możliwe, lecz ten do mnie należy. Życiu i Kanadzie jestem to winien i muszę ten dług spłacić. Rillo, dzisiaj po raz pierwszy od wyjazdu Jima czuję dla samego siebie szacunek. Mógłbym nawet pisać poezje, — zaśmiał się. — Nie mogłem napisać ani jednego siewa od września. Dzisiaj mam serce przepełnione poezją. Siostrzyczko, bądź dzielna, byłaś taka spokojna, jak Jim wyjeżdżał.
— Jest... pewna... różnica, — Rilla przystawała po każdem słowie, aby powstrzymać głuchy szloch. — Kochałam — Jima — oczywiście — ale — gdy on odjechał — myśleliśmy — że wojna — wkrótce się skończy — a ty — jesteś dla mnie wszystkim, Władziu.
— Musisz być dzielna, aby mi pomóc, Rillo ma Rillo. Jestem dzisiaj podniecony — upojony nadzieją zwycięstwa nad samym sobą, lecz przyjdzie może dzień, kiedy będę potrzebował twojej pomocy.
— Kiedy — wyjeżdżasz? — musiała wiedzieć teraz to, co ją najbardziej bolało.
— Dopiero za tydzień. Jedziemy do Kingsport na wyszkolenie. Przypuszczam, że na front wyruszymy około połowy lipca, niewiadomo jeszcze.
Za tydzień — tylko jeden tydzień z Władkiem! Sama nie wiedziała, jak tę chwilę rozstania przeżyje.
Gdy stanęli przed bramą na Złotym Brzegu, Władek zatrzymał się w cieniu starej sosny i pociągnął Rillę do siebie.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/184
Ta strona została skorygowana.