— Rillo ma Rillo, w Belgji i Flandrji były takie same czyste i słodkie, jak ty dziewczęta. Ty — nawet ty — wiesz, jaki je los spotkał. Musimy zapobiec takim okrucieństwom, gdy świat ma trwać dłużej... Pomożesz mi, prawda?
— Postaram się, Władziu, — wyszeptała. — Och, będę się starała.
Gdy przylgnęła doń z twarzą przytuloną do jego ramienia, wiedziała już, że tak będzie. Pogodziła się z tym faktem. On musi iść — jej cudowny Władek, ze swą piękną duszą, marzeniami i ideałami. Wiedziała że nastąpi to prędzej, czy później. Widziała, jak to następowało, jak widzi się cień chmury, zasłaniającej coraz bardziej słoneczne pole, nieświadome zbliżającej się burzy. Mimo dotkliwego bólu w sercu, uczuwała jednak dziwną ulgę, uczuwała pocieszenie, które ją samą drażniło. Nikt teraz — nikt wreszcie nie będzie miał prawa nazwać Władka łazikiem.
Rilla nie spała tej nocy. Możliwe, że nikt nie spał na Złotym Brzegu, z wyjątkiem Jasia. Ciało wypoczywało, lecz w duszy rósł ból. Od tej nocy dusza Rilli Blythe stała się duszą dojrzałej kobiety, zdolnej do cierpień, do zniesienia wszystkiego co najokropniejsze.
Gdy wstał blady świat, podniosła się i podeszła do okna. Tuż pod niem rosła wielka jabłoń, okryta wiosennem kwieciem. Władek zasadził ją przed laty, gdy był jeszcze małym chłopcem. Ponad Doliną Tęczy płynęły jasne obłoczki ozłocone wschodzącem słońcem. Nieco dalej błyszczała zimnem światłem jakaś spóźniona gwiazda. Dlaczego na
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/185
Ta strona została skorygowana.