tający poezje, lub błądzący wyobraźnią po krainie fantazji. Wszyscy oni w tej chwili przywołani wspomnieniem, otaczali go, widział ich prawie tak dokładnie, jak widział Rillę, tak dokładnie, jak niegdyś ujrzał Srokatego Kobziarza, grającego na swej kobzie w godzinie zachodzącego słońca. I przemawiały do niego, te wesołe małe duszki dawnych dni:
— Jesteśmy dziećmi dnia wczorajszego. Władku, walcz zwycięsko za dzieci dzisiejsze i za dzieci przyszłości.
— Gdzie jesteś, Władziu? — zawołała Rilla ze śmiechem. — Wróć do rzeczywistości.
Władek ocknął się, wzdychając głęboko. Wstał, spojrzał na piękną dolinę, tonącą w poświacie księżyca, jakby chciał wchłonąć w siebie cały jej urok, spojrzał na wielkie stare śliwy, na sosny, znaczące się wyraźnym konturem na tle pogodnego nieba, na stateczną Białą Damę, na stary strumyk, na przywiązaną Trójkę Kochanków i na zarośnięte mchem ścieżki.
— Muszę to wszystko widzieć tak w moich snach, — rzekł, ruszając z miejsca.
Poszli zpowrotem na Złoty Brzeg. Zastali tam państwa Meredith i Gertrudę Oliver, która przyjechała z Lowbridge, aby się pożegnać z Władkiem. Wszyscy byli zupełnie weseli i pogodni, lecz nikt nie mówił o tem, że wojna skończy się prędko, jak mówili wówczas, gdy Jim odjeżdżał. Wogóle nikt nie mówił o wojnie, chociaż każdy o niej myślał. Wreszcie wszyscy zebrali się przy pianinie i zaśpiewali stary potężny hymn.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/193
Ta strona została skorygowana.