Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

— Zwracamy ciągle do Boga podczas tych dni upadku na duchu, — rzekła Gertruda do Johna Mereditha — Ostatnio były takie chwile, kiedy przestawałam wierzyć w Boga, nie jako w Boga, tylko jako w wyższą siłę. Obecnie znów w Niego wierzę, doszłam do wniosku, że tylko nam ta wiara pozostała.
— „Od wieków jesteś naszą ostoją“, „to samo wczoraj, dzisiaj i na zawsze“, — rzekł pastor łagodnie. — Gdy my o Bogu zapominamy, On o nas pamięta.
Nie było zbytnio tłoczno nazajutrz rano na stacji w Glen, gdy Władek wyjeżdżał. Przyzwyczajono się już do widoku, że niemal codziennie rano wsiadał do pociągu jakiś młodzieniec w wojskowym mundurze. Oprócz samego Władka zjawili się tylko mieszkańcy plebanji, Mary Vance, no i najbliższa rodzina. Mary swego Millera pożegnała przed tygodniem z jasnym uśmiechem i teraz jako osoba doświadczona wypowiadała swe zdanie o tem, w jakim nastroju pożegnania powinny się odbywać.
— Najważniejszą rzeczą jest uśmiechać się i zachowywać tak, jakby się właściwie nic nie działo, — pouczała gromadkę mieszkańców Złotego Brzegu. — Chłopcy nie znoszą płaczu. Miller powiedział mi, że nie pozwoliłby mi nigdy pójść na stację, gdyby wiedział że nie zdobędę się na spokój. Wypłakałam się więc przedtem, a w ostatniej chwili powiedziałam mu: „Życzę ci szczęścia, Miller, a jak wrócisz, przekonasz się, że się nie zmieniłam, jeśli zaś nie wrócisz będę zawsze dumna z ciebie. W każdym razie nie zakochaj się w jakiejś Francusce.“ Miller przy-