— Czy to Rilla?
— Tak... tak... — och, dlaczego nikt nie może uciszyć Jasia choć na chwilę? Dlaczego nikt o to się nie troszczy?
— Wiesz, kto mówi?
Ach, miałaby nie wiedzieć? Czyż nie rozpoznawała tego głosu wszędzie o każdym czasie?
— To Krzyś, prawda?
— Naturalnie. Przyjechałem na dwa dni. Czy można wpaść dzisiaj wieczorem na Złoty Brzeg, aby cię zobaczyć?
— Oczywiście.
Mówił do niej „ty“, co to miało znaczyć? Chętnie skręciłaby teraz kark Jasiowi. Och, co Krzysztof mówił?
— Słuchaj, Rillo, czy mogłabyś tak jakoś urządzić, żeby nie było ludzi? Rozumiesz? Nie mogę wytłumaczyć ci dokładniej przez telefon. Mógłby nas ktoś podsłuchać.
Rozumiała! O tak, rozumiała.
— Postaram się, — odrzekła drżącym głosem.
— Będę koło ósmej. Dowidzenia.
Rilla powiesiła słuchawkę i pobiegła do Jasia. Ale nie skręciła karku temu niesfornemu dzieciakowi. Wprost przeciwnie, porwała go z wysokiego krzesełka, przytuliła do twarzy i poczęła całować jego zamorusaną mlekiem buzię. Potem trzymając go w ramionach, zaprodukowała jakiś dziki taniec. Nie uszło uwagi Jasia, że opiekunka jego zaczęła go karmić wolniej i wogóle stała się całkiem normalna. Po południu szyła koszule w Czerwonym Krzyżu, a w myślach budowała zamki na lodzie.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/200
Ta strona została skorygowana.