rodzinę i na nieszczęście nikogo w domu nie było, cały więc obowiązek podtrzymywania z nim rozmowy, spadał na „to biedne dziecko“. Lecz Zuzanna musi ją uratować, posiedzi tutaj, chociaż jest bardzo zmęczona.
— Mój Boże, jak pan urósł, — rzekła, spoglądając na Krzysia w zielonym wojskowym uniformie. Zuzanna przyzwyczajona była ostatnio do mundurów i nawet mundur porucznika nie wywarł na niej specjalnego wrażenia. — Zadziwiające naprawdę, jak te dzieci ostatnio szybko rosną. Naprzykład Rilla ma już prawie piętnaście lat.
— Niedługo kończę siedemnaście, Zuzanno, — zawołała Rilla niemal ze złością. Przed miesiącem skończyła szesnaście. Stanowczo ze strony Zuzanny podobny zarzut był okrutny.
— A dopiero niedawno się zdawało, że wszyscy jeszcze jesteście dziećmi, — rzekła Zuzanna, udając, że nie słyszy gorącego protestu Rilli. — Pan istotnie był najpiękniejszem dzieckiem, jakie w swojem życiu widziałam, chociaż matka pańska miała dużo kłopotu z pańskiem wychowaniem. Pamięta pan ten dzień, kiedy pana zbiłam?
— Nie, — odparł Krzyś.
— No tak, był pan wtedy bardzo młody. Miał pan mniej więcej cztery lata i przebywał pan wówczas u nas ze swoją matką. Ugryzł pan wtedy Nan tak, że aż biedaczka płakała. Próbowałam różnych sposobów i doszłam do wniosku, że klapsy są jedyną radą na to. Położyłam więc pana na kolana i „wsolilam“ kilka klapsów. Ryczał pan w niebogłosy, ale wreszcie zostawił pan biedną Nan w spokoju.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/206
Ta strona została skorygowana.