Maniusia zaszlochała tak głośno, że o mało się nie udławiła.
— Rillo, przecież to niemożliwe.
— Dlaczego? — zapytała krótko organizatorka Młodego Czerwonego Krzyża i transporterka niemowląt w niebieskiej wazie.
— Bo... bo... nigdy nam to na myśl nie wpadło... Józio nie ma metryki... Ja nie mam sukni... Nie mogę przecież brać ślubu w czarnej... Ja... my... ty...
Maniusia zupełnie się zatraciła, a sir Wilfrid widząc jej rozpacz, odchylił wtył głowę i wydał żałosny skowyt.
Przez kilka minut Rilla tonęła w zamyśleniu, poczem rzekła:
— Maniusiu, jeżeli złożysz wszystko w moje ręce, doprowadzę do tego, że jutro po południu przed czwartą zastaniesz żoną Józia.
— Och, nie będziesz mogła tego przeprowadzić.
— Będę mogła i przeprowadzę. Ale musisz tak postępować, jak ci powiem.
— Och... nie wiem... och, ojciec mnie zabije...
— Głupstwa pleciesz. Przypuszczam, że będzie bardzo się gniewał. Ale czy więcej lękasz się gniewu ojca, niż tego, że możesz nie zobaczyć już nigdy Józia?
— Nie, — odparła Maniusia z nagłem postanowieniem, — oczywiście, że nie.
— Więc postąpisz tak, jak ci powiem?
— Tak, postąpię.
— Zatelefonuj do Józia natychmiast i powiedz mu, żeby przywiózł ze sobą metrykę i obrączki.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/230
Ta strona została skorygowana.