— Och, nie mogę, — wyszeptała Maniusia, — to byłoby... byłoby strasznie niedelikatne.
Rilla zagryzła wargi.
— Boże, daj mi cierpliwość, — pomyślała, a głośno rzekła: — Wobec tego ja to załatwię, a ty tymczasem idź do domu i przygotuj się do jutrzejszej uroczystości. Gdy zadzwonię do ciebie, przyjdź natychmiast, aby mi pomóc szyć.
Gdy tylko Maniusia wyszła. Rilla pobiegła do telefonu i poprosiła o połączenie z Charlottetown. Otrzymała połączenie wyjątkowo szybko, co było dla niej dobrym znakiem, lecz po godzinie dopiero zdołała się połączyć z obozem, w którym przebywał Józio Miligrave. W międzyczasie niecierpliwiła się ogromnie, modląc się w duszy, aby nikt taki nie włączył się do rozmowy, kto mógłby donieść o wszystkiem Księżycowemu Brodaczowi.
— Czy to Józio? Mówi Rilla Blythe... Rilla. Niech pan słucha. Przed przyjazdem do domu proszę zabrać metrykę, tak, metrykę. I kupić obrączki. Ma pan już? To doskonale. Niech pan nie omija sposobności.
Upojona powodzeniem, bo przez cały czas lękała się, że Józia w obozie nie zastanie, Rilla zatelefonowała następnie do Pryorów. Tym razem szczęście jej nie dopisało, bo telefon odebrał Księżycowy Brodacz.
— Maniusia? Ach, to pan Pryor! Proszę pana, może pan zechce poprosić Maniusię, aby przyszła do mnie po południu i pomogła mi szyć. Sprawa bardzo ważna. Dziękuję panu.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/231
Ta strona została skorygowana.