cym szeptem, który dosłyszałam wyraźnie mimo huku piorunów. Potem się przebudziłam. Rillo, boję się — wiosna nie przyniesie nam ofensywy, którą radowaliśmy się tak bardzo, przyniesie nam wzamian jakiś straszny cios, który spotka Francję. Jestem tego pewna. Niemcy będą chcieli zgnębić Francuzów.
— Ale on przecież pani powiedział, że nie przejdą, — zauważyła Rilla z powagą. Nigdy nie śmiała się ze snów Gertrudy, co zawsze czynił doktór.
— Nie wiem, czy to było proroctwo, czy sen ten wyśnił mi się pod wpływem rozpaczy. Rillo, przestrach trzyma mnie jeszcze w swym lodowym uścisku. Będziemy musieli zdobyć się wkrótce na największą odwagę.
Doktór Blythe śmiał się znowu przy śniadaniu, lecz potem nigdy już nie uśmiechał się nawet, słysząc o snach panny Oliver, w dniu tym bowiem nadeszły wiadomości o ofensywie pod Verdun i w ciągu następnych tygodni wszyscy na Złotym Brzegu żyli pod znakiem przerażenia. Bywały takie dni, kiedy czekano z rozpaczą końca, a Niemcy krok za krokiem podchodzili bliżej do granicy francuskiej.
Zuzanna krzątała się po kuchni, lecz myśli jej błądziły wśród pagórków otaczających Verdun.
— Pani doktorowo, — zauważyła, wsuwając któregoś wieczoru głowę przez uchylone drzwi sypialni pani Blythe, — chyba jakiś Francuz powiesił się w Jaskrowym Lesie.[1]
A gdy się obudziła nazajutrz o świcie, zastanawiając się wciąż jeszcze nad tem, postanowiła