leżała w łóżku i płakała, aż wreszcie łez jej zbrakło i jakaś dziwna skamieniałość owładnęła nią zupełnie.
Przylgnęła teraz jeszcze bardziej do panny Oliver, która ze wszystkich najlepiej ją rozumiała. Tak mało ludzi naogół rozumie czyjś ból. Współczucie obcych, którym zdało się, że niosą swemi dobrotliwemi słowami ulgę, sprawiało Rilli ból jeszcze dotkliwszy.
— Przyzwyczaisz się do tej myśli, — mówiła wesoło pani Williamoma Reese. Pani Reese miała trzech dorosłych synów, z których żaden nie poszedł na wojnę.
— Całe szczęście, że to spotkało Władka, a nie Jima — dodawała panna Salomea Clow. — Władek był członkiem kościoła, a Jim nigdy nie był zbytnio pobożny. Niejednokrotnie namawiałam pana Mereditha, aby porozmawiał z Jimem poważnie przed wyjazdem jego na front.
— Biedny, biedny Władek, — wzdychała pani Reese.
— Nie jest wcale biedny, — wtrąciła się Zuzanna, stając na progu kuchni i pragnąc przyjść z pomocą Rilli, która już dłużej nie mogła znieść tej rozmowy. — Nie był i nie jest biedny. Był bogatszy, niż wy wszyscy. Nie tak, jak pani, która trzyma synów w domu. Oni są biedni, biedni i pozbawieni duszy. Biedni chociaż posiadają majątek, wielkie stada, lecz dusze ich nie mają skrzydeł.
— Przyszłam tutaj, aby pocieszyć strapionych, a nie po to, aby mnie obrażano, — oburzyła się pani Reese na wychodnem, nie żegnając się z nikim.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/265
Ta strona została skorygowana.