Jasia. Nie miałam absolutnie nadziei. Mary Vance może blagować ile chce — zawsze blagowała — ale ja nigdy nie uwierzę, że jakieś babskie lekarstwo może uratować Jasia. Po chwili Mary wróciła. Przewiązała dokoła swych ust kawałek grubej flaneli i niosła w ręku starą patelnię Zuzanny, napełnioną tlącemi węglami.
— Podziwiaj, — rzekła dumnie. — Nigdy tego nie robiłam, ale wiem, jak to się robi. Pomoże, albo nie pomoże, w każdym razie to dziecko i tak umiera.
„Wsypała łyżkę siarki na rozpalone węgle, poczem podniosła Jasia, pochyliła go nad patelnią twarzyczką wdół, tuż nad płonącemi węglami. Nie wiem dlaczego wtedy nie podskoczyłam i nie odebrałam jej Jasia. Zuzanna twierdzi, że tylko dlatego, iż całkiem podświadomie wierzyłam w pomoc Mary, a sama w owej chwili byłam zupełnie bezradna. Nawet Zuzanna wyglądała, jak zahipnotyzowana, obserwując Mary od progu. Jaś wił się w silnych ramionach Mary, dusił się i kaszlał. Czułam, że znosi nieludzkie tortury. A potem nagle, po chwili, która mnie się wydała godziną, odkaszlnął i wypluł cały kłąb flegmy, który go dusił. Mary podniosła go i położyła w kołysce. Twarzyczkę miał białą, jak marmur, a łzy płynęły mu po policzkach, lecz ten straszny wyraz z oczu zniknął i począł oddychać swobodnie.
— Czyż to nie był świetny kawał? — rzekła Mary wesoło. — Nie miałam pojęcia, jak to się robi, lecz postanowiłam spróbować. Przewietrzę mu jeszcze gardło raz, czy dwa razy do rana, aby zabić
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/282
Ta strona została skorygowana.