by chociaż wiedzieli, co się stało z Jimem — każda świadomość jest lepsza od niepewności. Jeżeli Jim żył, to przecież napisałby kilka słów. Na pewno nie żył. Tylko oni nigdy się o tem nie dowiedzą, nigdy nie będą mieli tej pewności, a Wtorek będzie oczekiwał każdego pociągu, aż wreszcie ze starości zdechnie. Wtorek był biednym, wiernym psem, zreumatyzowanym teraz, który nie wiedział nic więcej o losie swego pana, ponad to, co wiedziała rodzina.
Rilla miała niedobrą noc i nie spała prawie do świtu. Gdy obudziła się po godzinnej drzemce, ujrzała Gertrudę Oliver siedzącą w jej pokoju przy oknie i wpatrzoną w różową jutrzenkę. Jej wyraźny, piękny profil, otoczony mnóstwem czarnych włosów, znaczył się bladym konturem na ozłoconem promieniami niebie. Rilla przypomniała sobie, jak Jim zawsze zachwycał się zarysem brwi i podbródka panny Oliver. Na to wspomnienie zadrżała. Wszystko, co przypominało jej Jima, sprawiało ból. Śmierć Władka pozostawiła w sercu niezagojoną ranę, lecz rana ta była czysta i zabliźniała się powoli, jak wszystkie rany, chociaż smutek pozostał na zawsze. Lecz myśl o zniknięciu Jima była całkiem inną rzeczą. W ranie tej tkwiła jakaś trucizna, która nie pozwalała jej się goić. Połączenie nadziei z rozpaczą, nieustanne czekanie codziennie na list, który nie nadchodził, który może nie nadejdzie nigdy, komunikaty w gazetach o złem obchodzeniu się z jeńcami, wszystko to podwajało ten ból jeszcze.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/300
Ta strona została skorygowana.