szliśmy tutaj. Ponieważ nie zastaliśmy nikogo w domu, weszliśmy przez okno i... i rozgościliśmy się.
— To jest zupełnie widoczne, — zaznaczyła kobieta z ironją.
— Bardzo ładna historyjka, — dorzucił mężczyzna.
— Nie wczoraj dopiero przyszliśmy na świat, — mruknęła kobieta.
Siwowłosa pani nic nie rzekła, lecz, gdy tamci dwoje dogadywali Rilli, ona tylko kiwała spokojnie głową i stała ciągle w progu.
Oburzona nieprzyjemnem wystąpieniem Chapleyów, Rilla odzyskała równowagę zupełnie. Usiadła na łóżku i rzekła podniesionym głosem:
— Nie wiem, kiedy się państwo urodzili, nie wiem również gdzie, w każdym razie musiało to być gdzieś, gdzie nauczono państwa takich dziwnych manier. Jeśli państwo zechcą opuścić mój pokój, chciałam powiedzieć... ten pokój, będę mogła ubrać się i nie będę nadużywała dłużej gościnności państwa. Zapłacę również chętnie za pożywienie i nocleg, za które się państwu słusznie zapłata należy.
Siwowłosa pani nie wyrzekła dalej ani słowa, załamując tylko ręce. Widocznie pan Chapley zmieszany był nieco przemową Rilli, albo może przyjemna mu się wydała perspektywa zapłaty, gdyż rzekł nieco spokojniej:
— Tak to rozumiem. Jeżeli pani zapłaci to będzie wszystko w porządku.
— Nie przyjmiesz chyba pieniędzy, — odezwała się wreszcie siwowłosa pani młodym zupełnie
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/310
Ta strona została skorygowana.