Marek, który miał takie wielkie niezgrabne nogi? Popchnął ją na jakąś tańczącą parę! Już nigdy by z nim więcej nie tańczyła.
Tańczyła jednak z innymi, choć dobry humor nie chciał jakoś powrócić i zaczęła sobie zdawać sprawę, że pantofle uwierają ją coraz bardziej. Widocznie Krzyszof już poszedł, bo nigdzie go jakoś nie było widać. Jednem słowem ten jej pierwszy bal był zupełnie popsuty, chociaż z początku zapowiadał się tak pięknie. Głowa ją bolała, stopy piekły. A najgorsze miało dopiero nastąpić. Wraz z kilku parami poszła na wybrzeże, gdzie postanowiono odpocząć po ostatnim tańcu. Było tu chłodno i przyjemnie, a wszyscy byli ogromnie zmęczeni. Rilla siedziała w milczeniu, nie przyjmując udziału w wesołej rozmowie. Ucieszyła się, gdy ktoś zauważył, że łodzie odpływają od brzegu. Rozległy się głośne śmiechy od strony latarni morskiej. Jeszcze kilka par kręciło się w pawilonie, lecz tłoku już nie było. Rilla rozejrzała się za towarzystwem z Glen. Nikogo jakoś nie mogła dostrzec. Pobiegła do latarni. I tutaj ani śladu. W przerażeniu zbiegła nadół, gdzie stali jeszcze goście z poza portu. Szykowano łodzie. Gdzie była łódź Jima, a gdzie Józia?
— Rillo, myślalam, że już dawno pojechałaś do domu, — rzekła Mary Vance, powiewając szalem w stronę odpływającej łodzi, sterowanej przez Millera Douglasa.
— Gdzie reszta towarzystwa? — zapytała Rilla.
— Jakto, dawno odpłynęli. Jim odpłynął pół godziny temu, bo Unę ogromnie rozbolała głowa.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/61
Ta strona została skorygowana.