Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.
„ODGŁOSY PRZYJŚCIA“.

Rilla zbiegła poprzez rozsłonecznione łąki, ciągnące się za Złotym Brzegiem, do swego ulubionego ustronia w Dolinie Tęczy. Usiadła na omszałym kamieniu wśród paproci, wsparła podbródek na rękach i zawisła wzrokiem na błękitnem nieboskłonie sierpniowego popołudnia, tak błękitnym, tak pełnym spokoju, tak niezmiennym, jakiego nie pamiętała nawet za dawnych lat dzieciństwa.
Pragnęła być sama, podumać, przystosować się, o ile możliwe do nowego świata, do którego została przeniesiona tak nagle, że nie zdołała się nawet opamiętać. Czy mogła to być ta sama Rilla Blythe, która przed sześciu dniami tańczyła w Latarni Czterech Wiatrów, zaledwie przed sześciu dniami? Rilli zdawało się, że przez te sześć dni przeżyła i przemyślała więcej, niż w całem swojem poprzedniem życiu.
Ów wieczór pełen nadziei i lęku, pełen triumfu i rozczarowania, wydawał się jej teraz historją zmierzchłych czasów. Czy to było możliwe, że płakała dlatego, że zapomniano o niej i że musiała iść do domu z Mary Vance? Ach, myślała Rilla ze smutkiem, jakież głupie i bezsensowne były te łzy, a przynajmniej takiemi teraz jej się wydawały. Mogłaby płakać teraz z ważniejszych przyczyn, ale nie zapłacze, nie trzeba. Co to było, co powiedziała matka, gdy pobladłe usta jej drżały, a oczy płonęły jakimś niesamowitym ogniem, jakiego Rilla jeszcze nigdy u niej nie widziała.