— Muszę zadzwonić na plebanję. Jurek na pewno także będzie chciał pójść.
Na te słowa Nan wydała głośny okrzyk „Och!“ jakby ktoś nóż zatopił w jej sercu, i pośpiesznie wybiegła z pokoju. Di pośpieszyła za nią. Rilla zwróciła się do Władka z niemą prośbą o pomoc, bo on jeden jej pozostał podczas tej ogólnej konsternacji.
— Dobrze, — mówił Jim, tak spokojnie, jakby aranżował jakiś piknik. — Sądziłem, że zechcesz... Tak, dzisiaj wieczorem... O siódmej. Spotkamy się na stacji. Bądź zdrów.
— Pani doktorowo, — rzekła biedna Zuzanna, odsuwając na bok swój talerz z pasztetem, — niech mnie pani obudzi. Nie wiem, czy śnię, czy to wszystko jest prawdą? Czy ten chłopak uczyni tak, jak mówi? Czy naprawdę ma zamiar zapisać się do wojska? Nie wmówicie mi, że w wojsku potrzebne są takie dzieci! To przecież podłość. Chyba pan doktór i pani doktorowa nie pozwolą na to.
— Nie możemy go zatrzymywać, — rzekła pani Blythe zdławionym głosem. — Och, Gilbert!
Doktór Blythe stanął za krzesłem żony i ujął łagodnie jej rękę, spoglądając w szare oczy, które raz tylko jeden widział tak smutne, jak teraz. Obydwojgu przyszła na myśl ta dawna chwila przed laty, w Wymarzonym Domku, gdy mała Joyce umarła.
— Mogłabyś go zatrzymywać, Aniu, gdy inni idą i gdy on uważa, że to jest jego obowiązkiem? Mogłabyś być taką egoistką?
— Nie... nie! Ale... och... nasz najstarszy syn... Przecież jest jeszcze taki młody... Gilbercie... Bę-
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/69
Ta strona została skorygowana.