dni temu i od tego czasu ona umierała, aż wreszcie dzisiaj umarła. Niktby się nie spodziewał.
— Czy mogłabym w czemś pomóc? — zawahała się Rilla.
— Może tak, ale pani także nie ma dzieci. Ja też nie mam. To małe wrzeszczy dniami i nocami. Już teraz nawet nie zwracam na to uwagi.
Rilla na palcach podeszła do kołyski i ostrożnie uniosła brudną kołdrę. Nie miała ochoty dotknąć dziecka, bo przecież do dzieci „nie miała najmniejszego pociągu“. Ujrzała brzydkie małe stworzonko o czerwonej pomarszczonej twarzyczce, owinięte w kawałek starego brudnego barchanu. Nigdy jeszcze w życiu nie widziała brzydszego dziecka. Jednakże uczucie litości i myśl o tej małej sierotce owładnęła nią całą.
— A co się stanie z tem dzieckiem? — zapytała.
— Pan Bóg wie! — odparła obojętnie pani Conover. — Min martwiła się bardzo o smarkacza, nim umarła. Mówiła ciągle: „Ach, co się stanie z mojem biednem dzieckiem?“ aż wreszcie grało mi to na nerwach. Ja tam nie mam zamiaru brać takiego kłopotu na głowę. Stara już jestem i chcę mieć spokój. Mówiłam Min, że smarkacza trzeba odesłać do przytułku dla sierot. Niech tam zostanie dopóki Jim nie wróci i nie zajmie się nim. Myśli pani, że zgodziła się na to? Ale to bardzo długa historja.
— Ale kto się zajmie dzieckiem do owego czasu, kiedy będzie je można oddać do przytułku? — niepokoiła się Rilla. Jakoś dziwnie los dziecka bardzo ją obchodził.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/99
Ta strona została skorygowana.