senkę miłosną, w której imię Gilberty powtarzało się nieustannie.
Roland de Lembrat miał widocznie, dużo przyjaciół, gdyż salony jego zapełnił tłum równie liczny, jak świetny i ożywiony. Sprosił on na ten wieczór całą śmietankę paryskiego towarzystwa. Tłoczono się i duszono potrosze — co dla powodzenia zabawy stanowi przyprawę konieczną.
Pierwszą osobą, którą dostrzegł margrabia de Faventines, wchodząc do salonu, był imćpan Jan de Lamothe. Starosta miał minę poważniejszą jeszcze i bardziej nadętą, niż zwykle.
— Pan tu? — zapytał wesoło margrabia, Pan — mędrzec, uczony, w tem wesołem gronie trzpiotów i lekkoduchów?
— Wszędzie jest miejsce dla sprawiedliwości, panie margrabio-odrzekł uroczyście starzec.
— Wiem o tem; sądzę jednak, że nie sędziego tu spotykam, lecz przyjaciela?
— Jednego i drugiego, margrabio.
— Jesteś pan bardzo surowy dzisiejszego wieczora; miałżebyś zachowywać jeszcze w sercu urazę do Bergeraca i wiedząc, że go tu znajdziesz, przygotowywać się do przekonania go o magję, herezję i bluźnierstwa przeciw religii?
— Nie, ale bądź pan pewny, że i jego kolej nadejdzie.
— A czyjaż nadeszła już, jeśli łaska? Przybyliśmy tu wszyscy, aby zabawić się wesoło, aby uczcić wspólną biesiadą powrót Ludwika de Lembrat, aby przyjąć, udział w szczęściu jego brata.
Czyżbyśmy, nie wiedząc, o tem, deptali po wężach, lub czyżby dom hrabiego był kryjówką spiskowców?
— Nie — zaprzeczył dość oschle starosta.
— W takim razie nic już nie rozumiem.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/104
Ta strona została skorygowana.