Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/112

Ta strona została przepisana.

mothe I z zaDowoleniem wewnętrznem, którego nie starał się ukrywać, wyrzekł:
— Tak, mój panie, wszystko zostało przewidziane. Nic nie ujdzie wzroku sędziego — słyszysz pan? — nic! Pomyśl pan nad tem. Od trzech dni uprzedzony przez pana de Lembrat, pracowałem w pocie czoła, aby zburzyć, coś pan zbudował. Powiodło mi się. Poleciłem uwięzić i poddać badaniu pańskich wspólników.
— Moich wspólników! — wrzasnął Cyrano.— Przez Boga żywego! mości starosto, okiełznaj swój język, jeśli nie chcesz, abyśmy się na serio pogniewali z sobą!
Przed groźnym gestem wojowniczego autora „Podróży na księżyc“ Jan de Lamothe uważał za właściwe cofnąć się kilka kroków wtył.
— Powoli, panie de Bergerac-zaśpiewał, przedzieliwszy się od poety wystarczającą przestrzenią — ja, mój panie, nie jestem awanturnikiem. Mnie nie przezywają „Kapitanem Czartem.“ Mogę przedstawić panu dowody, że hrabia de Lembrat postąpił, jak mu obowiązek honoru nakazywał postąpić.
—I jakież to dowody, mości sędzio?
— Zeznania świadków.
—Jakich świadków?.
— Ben Joela i jego siostry.
— Ach, Ben Joela! — wykrzyknął radośnie Manuel — jestem ocalony!
Cyrano krzyknął nań z gniewem:
— Dzieciaku naiwny! — nic-że nie pojmujesz?
Manuel w istocie nic zgoła nie pojmował. Nie domyślał się on nawet, jak głęboka jest przepaść, do której go wtrącono.
Otwarły się drzwi, do salonu wprowadzono Ben Joela i Zillę. Manuel postąpił kilka kroków ku nim.