Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/131

Ta strona została przepisana.

dzieć więcej, niż potrzeba. Masz tu zasiłek dla dodania odwagi swym ludziom.
Roland zanurzył rękę w szufladzie florenckiego kantorka, wytwornie wykładanego kolorowemi kamykami, słoniową kością i masą perłową—i wydobył garść złotych pieniędzy, które, nie licząc, rzucił na stół przed Rinalda.
Włoch ukrył pośpiesznie złoto w swej kiesce ił posłuszny skinieniu ręki swego pana, zabrał się do odejścia. Odchodząc, rzekł jeszcze:
— Jutro wieczorem będę miał zaszczyt zawiadomić pana hrabiego o wyniku swych wstępnych poszukiwań. Teraz idę obmyślać plan działania.
Switało już, gdy Roland kładł się do łóżka. Napróżno jednak przyzywał snu; na jedną chwilę nie mógł się uspokoić.Dźwięczał mu nieustannie w uszach przenikliwy głos Cyrana, a nazwisko prawdziwego ojca, Jakóba Rogacza, postrzygacza baranów, występowało wciąż przed jego oczyma, wypisane ognistemi głoskami na ciemnej ścianie pokoju.
W tymże czasie Cyrano „wychrapywał w najlepsze“, wedle wyrażenia Rinalda. To też wstał o wczesnej godzinie, doskonale wywczasowany i z potrzebnemi do dalszych zapasów siłami.
Zaraz po przebudzeniu przywołał Sulpicjusza, który spał w obocznym pokoju.
Sekretarz przetarł oczy i podniósł się, podśpiewując, co było niezawodnym znakiem złego humoru, spowodowanego zbyt wczesnem przebudzeniem.
— Młodzieńcze — rzekł Cyrano — nie poto cię zbudziłem, abyś machał piórem, utrwalając na papierze ody, ronda i ballady. W tej chwili idzie o co innego. Niech sobie czernidło wysycha w kałamarzu, ty zaś zdejmij ze ściany jaki uczciwy rapier.
— Znów pan idzie bić się? — zapytał pisarz.
— Bynajmniej, ale będziesz mi towarzyszył