Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/137

Ta strona została przepisana.

nowi, który inaczej nie potrafiłby kierować się wśród zupełnych ciemności, w jakich pogrążone było cal wnętrze domu.
Dobrawszy się nareszcie, nie potrzebował pukać, pod lekkiem bowiem naciśnięciem otworzyły się drzwi na całą szerokość i obaj przybysze znaleźli się, prawie niespodzianie, przed obliczem wróżki.
Zilla, odziana w długą tunikę z białego jedwabiu, która, modą wschodnią, otwierała się na piersiach, z obnażonemi rękoma, na których błyszczały srebrne naramienniki, mieszała zwolna zawartość małego kociołka, przystawionego do ognia.
Twarz dziewczyny, rozgrzana od ognia, była nadzwyczaj ożywiona, i kiedy jej oczy czarne, głębokie, aksamitne podniosły się na przybyszów, Castillan uczuł się jakby objętym płomieniami i wyznał pocichu, że słońce było zimne jak lód w porównaniu z temi dwiema świetnemi gwiazdami.
Zilla nie zdawała się ani przerażoną, ani nawet zdziwioną temi nocnemi odwiedzinami. Wyjęła z piecyka kociołek, w którym warzył się jakiś płyn czarniawy, odrzuciła wtył włosy, opadające jej na twarz w nieładzie i wyszła w milczeniu na spotkanie gości.
Cyrano zamknął starannie drzwi i, zrzucając płaszcz, oraz kapelusz, skłonił się przed Zillą nie bez pewnej ironii.
— Pan de Bergerac! — wykrzyknęła cyganka, której twarz śniada powlokła się nagłą bladością.
— Czy te odwiedziny dziwią cię, moja piękna? — — zapytał szlachcic. — Powinnaś była jednak spodziewać się ich.
— Dlaczego? — odrzekła śmiało Zilla, wpatrując się niezmrużonemi oczyma w poetę.
— Dlatego, że...ale pozwól łaskawie, że przedewszystkiem zabezpieczę się, aby nam nie prze-