nie wątpił on już, ze może być o swą sprawę spokojny, gdyż złożył ją w ręce człowieka, który zawodu nie zrobi.
Zegar kościelny wybił godzinę jedenastą. Sawinjusz odział się płaszczem i zabierał do odejścia.
Już mnie opuszczasz? — spytał Jakób,
— Tak,
— Dokąd się udajesz?
— Tam,
Sawiniusz wysunął rękę w kierunku okna i pokazał w oddaleniu, po tamtej stronie rzeki, czarną sylwetkę zamku Fougerolles, wykreślającą się ostro na niebie, rozjaśnionem przez księżyc.
Jakób nie pytał o więcej, Wiedział on niewątpliwie, jakie to sprawy powołują przyjaciela do zamku,
Poprzestał na zapytaniu:
— Zobaczymy się jeszcze?
— Niezawodnie..
— Kiedy?
— Przed wyjazdem do Paryża raz jeszcze wpadnę tu, aby cię uścisnąć.
Już od kilku chwil, na dziedzińcu plebanii, wierzchowiec szlachcica niecierpliwił się i bił ziemię kopytami.
Sawinjusz wyszedł, wskoczył na siodło i raz jeszcze powtórzywszy upomnienie swe przyjacielowi, puścił się galopem w stronę Fougerolles.
Gdy zcichł tętent kopyt końskich na krzemienistym gościńcu, proboszcz wrócił do izby i, otworzywszy szafę dębową, stojącą przy łóżku, schował do niej starannie tajemniczy arkusz pergaminu.
Zrobiwszy to, uklęknął i modlił się długo, pro-