Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/152

Ta strona została przepisana.

—Tu powtórzył,składając ręce znabożeństwem.
— Tak, lecz stąpaj pan zwolna i pocichu, gdyż poeta nasz jest słaby. Gorączkuje trochę i sekretarz jego prosił mnie, aby wstrzymać się od wszelkich hałasów, które mogą choremu zaszkodzić.
— A! Najświętsza Panienko! I skądże to spadło na tego niezrównanego człowieka?
— Został pchnięty nożem w jakiejś rozprawie, Przytrafia mu się to często, gdyż, jak panu zapewne wiadomo, tyleż ma do czynienia ze szpadą, co z piórem.
— Niech go Bóg ma w swej opiece! — westchnął starzec z namaszczeniem.
Nie grozi mu tym razem niebezpieczeństwo. Lekarz zapewnił. że za jakieś pięć lub sześć dni postawi go na nogi.
— Niechże będzie imię boskie pochwalone!
Dopiero wejście do hotelowej izdebki położyło kres rozmowie.
— Jesteś pan u siebie — wyrzekł gospodarz, otwierając okno dla odświeżenia zatęchłego powietrza. Gdy się panu jeść zachce, możesz zejść nadół, albo też przywołać Basię, służącą, która przyniesie panu posiłek do mieszkania. Pod tym względem pozostawia się u nas gościom zupełną swobodę.
— Dziękuję. Nie jestem dość bogaty, abym mógł pozwalać sobie na zbytki w jedzeniu i piciu. Chciałbym też, jeśli to panu nie przeszkadza, zajmować się osobiście skromnemi potrzebami swego żołądka.
Gospodarz skrzywił się cokolwiek na to żądanie, które pozbawiało go części spodziewanych zysków i, żegnając gościa z miną trochę lekceważącą; rzekł:
—Przymusu u mnie niema. Sługa pański.