Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Gdy zamknęły się drzwi za gospodarzem, chuderlawy staruszek uśmiechnął się ironicznie; przygarbiona jego postać wyprostowała się, wzrok za błysnął i — rzucając tłumoczek na łóżko, jął przebiegać pokój krokiem szybkim, lekkim, zazierając we wszystkie kąty, przestawiając meble, badając mury, jakby zabierał się do przeprowadzenia jakiegoś tajemniczego śledztwa. Nogi jego, tak ociężałe przed chwilą, ujawniały teraz zdziwiającą sprężystość; nie kaszlał, nie utykał, i gdyby nie włosy siwe, możnaby go było wziąć łatwo za młodzieńca.
Zbadawszy starannie swe czasowe mieszkanko, staruszek otworzył tłumoczek i wydobył zeń: nie rękopisy, książki i notatki, jak należało się spodziewać, lecz komplet pilników, świdrów, oraz krótką rurkę. We wnętrzu odemkniętego tłumoczka błyszczały jeszcze: hak miedziany, oraz szacowna para pistoletów.
W chwili, gdy gość oglądał w zamyśleniu te wszystkie narzędzia, zapukano lekko do drzwi.
Rzucił z pośpiechem do tłumoczka przedmioty, wyglądające tak niewłaściwie w rękach poety, i zaniósł się silnym kaszlem.
— Proszę wejść! — zawołał słabym, świszczącym głosem.
We drzwiach ukazał się gospodarz.
— Za pozwoleniem — rzekł. — Zapomniałem zapytać o nazwisko.
— Matus Lescot.
— Z Andegawji?
— Tak.
— Zapewne z Angers?
— Tak.
— Przybywa pan do Paryża dla własnej przy jemności?
— Już panu mówiłem. Naco tyle pytań?