Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/160

Ta strona została przepisana.

sławetnego Gonina. Zeskoczył lekko z wierzchowca, przywiązał uzdę do kółka żelaznego przy bramie i przeszedł z hałasem przez izbę gościnną stukając głośno napiętkami swych butów z lejkowatemi u góry cholewami i brzęcząc parą olbrzymich ostróg.
Zaledwie wstąpił na schody, śpiący dotąd pijak ziewnął przeraźliwie i podniósł się, przeciągając ramiona.
— A! aaa! — zwrócił się do gospodarza, który śledził go wzrokiem ciekawym. — Ta drzemka dobrze mi zrobiła. Idę przedłużyć ją w łóżku. Proszę o świecę.
— Może przeprowadzić pana?
— Nie trzeba. Znam już drogę.
Zataczając się, wziął świecę z rąk gospodarza, potknął się o pierwszy stopień schodów, co wskazywało, że nie ze wszystkiem jeszcze wytrzeźwiał, następne wszakże stopnie przebył szybko wślad za Castillanem.
W chwilę później, w izdebce swej, na dwa spusty zamkniętej, leżał już na podłodze, z uchem przy swej trąbce akustycznej. Rozmowa, którą miał przeprowadzić Cyrano z Sulpicjuszem, była wielkiej wagi, ze szczególną też pilnością staruszek słuch wytężał.


XVIII

— Ile? — odezwał się poeta bez żadnych wstępów do wchodzącego Sulpicjusza.
Sekretarz zrozumiał doskonale właściwy sens zapytania i z równym lakonizmem odrzekł:
— Tysiąc dwieście pistolów.
— O dwieście zatem więcej niż się spodziewałem. To jakiś porządny żyd.