Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/163

Ta strona została przepisana.

któremu polecił, aby konia jego odprowadził do stajni, a zrobiwszy to, rzucił się na łóżko w ubraniu, w chwili, gdy zegar pobliskiego kościołka wydzwonił godzinę dziewiątą.
W godzinę później, hrabia Roland de Lembrat, który powracał z odwiedzin u margrabiego de Faventines, wchodził do swego pałacu w eskorcie uzbrojonych służących z pochodniami — ostrożność ta bowiem była niezbędna w porze nocnej, gdy zaraz z zapadnięciem mroku Paryż napełniał się gromadami podejrzanych włóczęgów.
Gdy hrabia udał się do swej sypialni, niebawem ktoś lekko zapukał.
— Czy to ty, Blazjuszu? — zapytał, leżąc już w łóżku.
— Tak, jaśnie panie.
— Czego chcesz?
— Człowiek jakiś domaga się gwałtownie, aby go wpuścić.
— O jedenastej w nocy! Niech idzie sobie do diabła!
— Mówi, że to sprawa niecierpiąca zwłoki. Idzie o pana de Cyrano.
— Zapal światło i wprowadź tego człowieka. Ale jeśli okaże się, że bez powodu mnie niepokoił. biada jemu — i tobie!
Blazjusz otworzył wówczas szeroko drzwi, które dotąd były tylko uchylone, i wszedł, trzymając zapaloną świecę.
Za jego plecami kurczył się w śmiesznie uniżonych pokłonach chuderlawy staruszek, którego poznaliśmy u Gonina — poeta andegaweński, adept wielkiego Cyrana, Matus Lascot nareszcie!
Miał on minę tak żałosną, tak zabawnie dygotał od chłodu, czy strachu, taki był szczerze komiczny w swym zatłuszczonym kaftanie i za krót-